03
04
12

Jak zorganizować fajną akcję promocyjną na blogu, czyli wywiad z Blogomotive

W miniony piątek spotkałem się z Rafałem, który prowadzi bloga Blogomotive.pl. Dobre pół godziny rozmawialiśmy o tym, jak organizować na swoim blogu fajne kampanie promocyjne. Zapis tej rozmowy znajdziecie w dzisiejszym wpisie.

 

Co mnie najbardziej interesuje, to jest jak się tego typu kampanie załatwia? To znaczy od której strony był kontakt?

Od strony BMW Polska.

Ja się zawodowo obracam wśród ludzi pracujących w agencjach PRowych. Mam znajomych, których agencja kiedyś dawno obsługiwała BMW. I ja się pojawiałem na ich imprezach, nie znając stamtąd nikogo. Później je opisywałem.

Pewnego dnia Karolina [kontakt Blogo w BMW – przyp. KL] gdzieś tam znalazła te teksty i szukała ze mną kontaktu, bo jej się spodobało moje podejście do tematu. Bo ona z kolei chciała pokazać markę BMW troszkę inaczej.

To była sytuacja trochę absurdalna. Czekałem w kolejce do lekarza (zapalenie pęcherza – polecam 😉 ), ktoś do mnie zadzwonił i to była ona. Umówiliśmy się na następny dzień, ja chory poszedłem do niej na 10 a o 10:40 wyszedłem, bo już mieliśmy pierwszą akcję dograną.

To super.

Bo wiesz, tamta pierwsza akcja była dla nich bezkosztowa – ona polegała na tym, że ja brałem samochody…

I jeździłeś sobie.

I różne misje wymyślaliśmy.

No właśnie, czytałem o tym wejściu na dach muzeum.

No więc właśnie, to były takie rzeczy. Tam, w BMW Polska, pracują fajni ludzie i w ciekawy sposób się angażują. Karolina była ze mną cały czas w kontakcie, bo to ona koordynuje naszą współpracę. Ale tamci też mojego bloga czytają i zawsze jakiś ciekawy pomysł podrzucą.

Niektóre rzeczy były co prawda trochę droższe, na przykład to wysłanie mnie z rodziną do Niemiec. To wymagało jakiś tam zabiegów ze strony Karoliny. Ale sam pomysł, żebym brał samochody i je testował, to standard, bo oni i tak je dają dziennikarzom na tych samych zasadach.

Jasne.

Dlatego to było łatwo dopiąć.

Dodatkowo, ja podpisałem z nimi umowę o dzieło, ponieważ to było, co by nie mówić, dość angażujące. Ja mam taki sposób pisania, że prawie każdy tekst piszę 3 do 5 godzin. Po prostu tyle mi to zajmuje. Piszę, poprawiam… poza tym były takie dni, że ja musiałem np. piątek poświęcić. Comiesięczne wynagrodzenie dostawałem przez cały okres akcji tylko po to, żebym mógł sobie bezstresowo brać urlop bezpłatny.     

Jasne, żebyś na tym nie tracił.

Tamta akcja się przetoczyła. Mnie ruch wzrósł mniej więcej dwukrotnie…

Czyli też mocno na tym skorzystałeś, oprócz tego, że pojeździłeś sobie fajnymi samochodami i coś tam zwiedziłeś?

Pewnie, że skorzystałem! Oni wtedy, gdy zaczynaliśmy, mieli na Facebooku ok. 40 000 fanów (dziś ponad 60 000) i każdy mój tekst związany ze wspólną akcją zajawiali na swoim profilu. Wtedy trafiłem na fora BMW, na jakieś tam fankluby – to jest w ogóle temat na osobną rozmowę, jak bardzo tam ze mnie polewają w taki mało sympatyczny sposób.

Ta pierwsza akcja skończyła się jakoś tak w czerwcu – taką większą imprezą M Power Tour. Z Niemiec przyjechały wszystkie M-ki i jeździliśmy nimi na  torze. Później wspólnie z Karoliną przygotowaliśmy podsumowanie całej współpracy – wszystko wyszło bardzie fajnie. Trzeba się było z tego rozliczyć, ale nie pod kątem kosztów, ale korzyści – co ta akcja przyniosła: ile klików, lajków i tak dalej – ale co ważne, nie było wcześniej ustalonych celów. W każdym razie została dobrze odebrana.

Jako że przez 5 miesięcy byliśmy w ciągłym kontakcie z Karoliną, powiedzieliśmy sobie, że dajemy sobie 2 wakacyjne miesiące odpoczynku, zero telefonów, nic. Nie to, że się nie polubiliśmy, bo wręcz przeciwnie, ale po prostu byliśmy zmęczeni.

Jasne.

Umówiliśmy się, że się spotkamy we wrześniu i że mam do nich przyjść z pomysłem na kolejną akcję. Wiedzieliśmy, że chcemy coś robić, ale kontynuować tego samego nie było sensu. Bo ja prawie każdym BMW jeździłem, zresztą w pewnym momencie mi to przestało sprawiać frajdę, bo jak można opisać kolejny samochód, który jest w zasadzie tak samo dobry?

W trakcie tej pierwszej akcji mieliśmy wyjazd na tor w Poznaniu i ja się tym zajarałem. Poszedłem do Karoliny we wrześniu 2011 i powiedziałem: „Czytelnicy mi w komentarzach narzekają, że w Polsce nie ma torów, nie ma gdzie jeździć, nie ma gdzie się uczyć, a ja podskórnie czuję, że to jest gówno prawda, że takich miejsc jest mnóstwo, tylko nikt o tym nie pisze, ludzie nie wiedzą, gdzie szukać”. I dodałem: „Mam taki pomysł – będziecie mi dawać jedynkętrójkę, czy jakiś inny samochód i będę nim jeździł po torach, czytelników zachęcał i od komputera odrywał”.

Wtedy dosiedli się do nas jeszcze Grzesiek, Maciek i Michał, Karolina z nimi pogadała i powiedziała: „To my ci kupimy auto, bo inaczej ta akcja nie ma sensu, jak będziesz jeździł nie swoim samochodem i za każdym razem innym – niczego się nie nauczysz”. Na początku miał to być starszy model trójki (E36) za mniej więcej 8 000 zł – taki tani i racjonalny wybór. Bo też o to nam chodzi, żeby pokazać ludziom, że nie musisz mieć samochodu za 200 tysięcy i wydać drugie tyle na opony – bo inaczej wjazdu na tor nie ma. Chcemy pokazać, że wystarczy zwykły rodzinny samochód w dobrym stanie i jeździsz.

Chwilę potem doszliśmy do wniosku, że doprowadzenie modelu E36 do porządku (ze względu na jego wiek) będzie absurdalnie kosztowne w stosunku do jego ceny zakupu – i stanęło na modelu E46, czyli kilka lat młodszym i trochę nowocześniejszym.

Podnieśliśmy budżet na zakup auta do 13 000. Jak o tym napisałem na blogu, to czytelnicy mnie prawie zjedli 😉 twierdząc, że za takie pieniądze to kupimy truchło. Więc BMW Polska dorzuciło kolejne 2000 do budżetu na zakup auta i w końcu, po 2 miesiącach poszukiwań (przy zajebiście aktywnej pomocy ze strony czytelników) kupiłem auto za 15 900 zł.

Czyli jak się w końcu taką współpracę załatwia?

Jak? Przez przypadek, zbieg okoliczności. Jak patrzę na ludzi, którzy mają blogi i próbują reklamę u siebie standaryzować, chodzić, szukać po klientach – to trochę mnie to zastanawia, co nimi kieruje. Moim zdaniem nasz rynek się do takich rzeczy nie nadaje.

Blogi z mojego punktu widzenia to nie jest taki sam produkt jak portal czy inna newsowa strona internetowa, której ofertę reklamową wszyscy znają i rozumieją. Blogi to inna bajka. Nie ma takiej opcji, że sobie zrobię prezentację w Power Poincie, wydrukuję wizytówki „Bloger” i będę odwiedzał firmy i namawiał je na akcje niestandardowe. Tu jest za dużo zmiennych, które muszą się zgrać. Trzeba trafić na osobę, która cokolwiek na ten temat wie. Musimy poczuć wzajemną chemię.

Bo korzyści są trudno policzalne.

Firma musi mniej więcej wiedzieć, co Bloger może jej dać – a nie liczyć na Bóg wie jaką promocję. Z BMW mam o tyle świetny układ, że nasza akcja nie ma określonych celów. To nie jest tak, że musimy zrobić ileś lajków, kliknięć, jakiś wzrost liczby fanów na Facebooku. Tak naprawdę moim zadaniem jest zapewnienie treści na ich Fan Page. Chodzi o to, żeby było czym fanów zainteresować. A mój prywatny cel jest taki, żeby ci ludzie zechcieli ruszyć tyłek sprzed monitora. Żeby nie tylko siedzieli przed komputerem i pisali „Super samochód”, „Chcę go mieć”, i lajkowali. Niech jeden z drugim ruszy tyłek i przyjdzie na tor – jak nie ma sprawnego auta, to ja go przewiozę moim samochodem – bo to między innymi BMW Polska mi go kupiło.

Teraz byłem w Poznaniu, przewiozłem ponad 25 osób. Cały dzień zapieprzałem po torze. Z każdym robiłem dwa kółka, ani razu nie przejechałem się sam, bo chodziło o to, żeby jeździć z ludźmi. Każde dwa kółka to były podobne teksty 😉 – mówiłem jak jeździć w zakrętach, o co chodzi na takich imprezach, i tak dalej, rozumiesz. Po prostu wymądrzałem się, co uwielbiam 😉

Mogłeś za pierwszym razem nagrać, a potem tylko puścić z dyktafonu.

Niemalże tak 😉 Przez te wszystkie przejazdy wypracowałem sobie idealny tor, tu hamowanie, redukcja, normalnie pełen luz.

O to generalnie nam chodzi, żeby tworzyć kontent ale na żywo – a nie sprzed komputera. Żeby się z ludźmi spotykać, żeby ich do czegoś namawiać, żeby Facebook służył im nie jako cały świat, a jedynie jako tablica informująca o tym, co się w prawdziwym świecie dzieje.

Ale to nie była jedyna akcja u Ciebie na blogu, o ile pamiętam?

Robiłem akcję z Valeo promującą ich wycieraczki. Robiłem coś z Autolandem, SKF, Liqui Moly, Link4 – ale to wszystko nie wyniknęło z tego, że ja coś gdzieś wysyłałem – samo przyszło 😉 Ja w ogóle nie mam na blogu oferty reklamowej. Nie promuję się ze swoim nazwiskiem, osobą, więc mogą być firmy, które powiedzą „Nie wchodzimy w to, bo gość jest niepoważny, nie ma oferty, nie ma regulaminu”.

Te wszystkie rzeczy wypalają mi z kilku względów. Po pierwsze, nieskromnie, dobrze piszę, mam dużo komentarzy i czytelników, których (założę się o to) 98% blogerów mi zazdrości. Firmy widzą, że blog żyje. Po drugie, nie ma co ukrywać – jestem z Warszawy, obracam się w światku marketingowo-piarowym i po prostu znam ludzi. I tyle.

Nie mam duszy handlowca – nie wyobrażam sobie, jak miałbym pójść do firmy i zaczynać rozmowę od zera. Jak ktoś się zgłosi, idę za ciosem, rozmawiamy. Wyjdzie, nie wyjdzie, nieważne. Ale sam nie zaczynam.

Zacząć przekonywać kogoś, że reklama na blogu jest fajna? Znam ten ból…

Dokładnie. Na przykład jakiś czas temu odezwał się do mnie Fiat. Odezwał się z pytaniem, co znaczy logo BMW na moim blogu. Wytłumaczyliśmy to sobie (logo BMW jest symbolem prowadzonej akcji, nie oznacza, że blog jest „pod patronatem BMW” czy przez BMW sponsorowany) i się okazało, że Fiatowi to nie przeszkadza. I dostaję od nich samochody do testów, tak jak każdy inny dziennikarz.

Samochodów innych marek nie dostaję, bo się o nie nigdy nie prosiłem. Temat testów samochodów to w ogóle jest inna bajka – każdy myśli, że to fajnie wozić się autami prasowymi zatankowanymi pod korek.. .i ma rację. Ma rację, dopóki nie trzeba usiąść i testu tego auta napisać. A to, wbrew pozorom wcale nie jest takie łatwe – pierdyknąć sztampę w stylu papierowego tygodnika można w pół godziny, ale chyba bym potem nie przeżył najazdu zbulwersowanych czytelników 😉

Ale wracając do Fiata – znam tam już kilka osób, ale ani razu im niczego nie zaproponowałem, bo bym się z tym głupio czuł. Co miałbym powiedzieć? „Słuchajcie, jak już dajecie mi samochody, to zróbmy jeszcze razem jakąś fajną akcję. Ja za to wezmę 1 000 złotych a będę jeździł po Polsce i pokazywał na zlotach wasze samochody” – tak strzelam, bo to akurat jest durny pomysł.

Wychodzę z założenia, że jak ktoś w korporacji sam na coś nie wpadnie, to ja go nie przekonam. Do współpracy z blogerem nie da się ludzi przekonać. Albo chcą, albo kompletnie blogów nie czają.

Mam podobne doświadczenia, niestety, że jest z tym ciężko. To jest bardzo cenna informacja, że trzeba trafić na partnera, który już jakby czuje ten temat. Jak będziesz rozmawiać z kimś, kto nie ma bloga, kto blogów nie czyta, to nie przekonasz go do współpracy za Chiny ludowe.

Jest jeszcze inna kwestia. Ja na przykład zupełnie nie wierzę w reklamę w Internecie. Nie korzystam z Adblocka, bo chcę widzieć Internet taki, jakim jest. Ale przez to na Onecie nie byłem od roku, na Gazecie byłem ostatnio tylko dlatego, że mi ktoś polecił jakiś artykuł. Nie jestem w stanie ogarnąć  tych stron przez te reklamy.

A z drugiej strony, reklam mniej inwazyjnych niż te na portalach kompletnie nie dostrzegam. Dlatego też u siebie przeszło rok temu wywaliłem reklamy z bloga. Zostało kilka niedobitków – jakieś kody AdSense wstawione ręcznie w kilka wpisów – ale nie mam siły ich usuwać. Generalnie wywaliłem wszystko – AdSense, AdTaily, YellowGreen, Blogvertising. Bo nie wierząc w reklamy, głupio jest mi je oferować.

Raz w miesiącu, czyli dość rzadko, dostaję pytanie, jakie mam statystyki i czy byłaby możliwość wyświetlenia na moim blogu reklamy. Zawsze odmawiam, bo mi się nawet nie chce w to zagłębiać: czy to będzie taki, czy śmaki banner, czy dostanę 4 zł za  1 000 odsłon 200 zł za tydzień świecenia, to jest kompletnie bez znaczenia. Nawet gdyby była możliwość zarobienia na tym 300 zł w miesiącu, to tylko 10% tych pytań się sfinalizuje jakąś współpracą a 90% urywa się po drugim mailu – i dlatego uznałem, że to po prostu nie ma sensu.

Ja na przykład, rozmawiając z firmami, gdy się do mnie zwracają, praktycznie nie podaję statystyk bloga. Uważam, że jeśli ktoś pyta o statystyki bloga, to nie powinien ze mną współpracować, bo nie o to chodzi. Jak on chce statystyk, to niech za przeproszeniem spieprza na portal, będzie miał ich tam mnóstwo. Tam sobie wyrobi milion odsłon w dwa dni. Ja jestem mu w stanie zaoferować 180, max 200 000 odsłon w miesiącu – ale to jest bez znaczenia, bo ja mam dla niego coś więcej. Ja mu oferuję to, że pod fajnym artykułem będzie 60 komentarzy. Oferuję mu, że jak zrobię konkurs, to będzie ponad sto zgłoszeń. Firmy, które ze mną współpracowały robiły też konkursy na innych stronach motoryzacyjnych i przychodziło 6 zgłoszeń, a ja miałem 150 i musiałem żonę angażować do wybierania zwycięzców.

Chciałbym na blogu solidnie zarabiać, nie ukrywam. Chciałbym żyć z blogowania, ale z moim podejściem to się może nie udać. A boję się, że gdybym zmienił podejście, to bym wiele stracił w oczach czytelników, to by już nie było to.

Anonimowość nie pomaga?

Generalnie nie pokazuję twarzy na zdjęciach, chociaż spotkałem się, lekko licząc, z 250 czytelnikami  więc wiele osób mnie zna. Taką sobie formułę wymyśliłem. Pamiętam, jak wrzuciłem kiedyś filmik z nauki driftowania. Kamera przyczepiona była do drzwi i jak wsiadałem do auta, to było widać fragment mojej twarzy. I czytelnicy pisali mi, że to coś już jest nie tak, że coś pękło. Czułem, że tak będzie, ale nie umiałem edytować filmu, zamazać twarzy – puściłem go bez cenzury, bo był wart pokazania.

Ale czy anonimowość nie sprzyja zarabianiu, tego do końca nie wiem. Bo niby do kogo miałbym się porównać, odnieść? Jest Kominek, rozmawialiśmy, szanuję to, co robi, choć nie jest to mój klimat. On ma zgoła inne podejście. On uważa, że to nie blog jest marką, tylko bloger.

Ja piszę anonimowo, więc ciężko jest mi być marką. Dopiero razem z blogiem tworzymy coś, z czym firma może chcieć współpracować. Czy ujawnienie się by pomogło? Pffff… wątpię. Tylko bym pokazał, że się napinam 😉

Za to mógłbyś budować markę, swoją własną.

Możliwe. Jestem marketingowcem i gdybym prowadził bloga o marketingu, to fajnie by było, gdybym go pisał pod nazwiskiem. Ale tutaj? Stary, ja nie mam żadnego związku z motoryzacją. Absolutnie się nie znam na niczym w samochodach. Jak otwieram silnik w moim BMW i tam mi spod jednej nakrętki wycieka jakaś kropelka, to ja nawet nie wiem co to jest. Nie, nie potrzebuję sobie blogiem nazwiska robić.

Rzeczywiście, są takie miejsca, gdzie możesz skorzystać z tego, że promujesz siebie jako fachowca w jakiejś branży, ale musisz rzeczywiście się na tym znać. To musi być w jakiś sposób spójne.

Sprzedajesz się?

Uuu, zważaj na słowa! 😉 Ja mam wysoko rozwinięte poczucie obciachu. Zdarzyły mi się podczas 5 lat blogowania dwa teksty, z których nie jestem dumny, ale w kwestii prawdy za nimi się kryjącej, nie mogę sobie nic zarzucić. Nigdy czytelnika nie oszukałem, nie umieściłem tekstu sponsorowanego, zaplecza SEO albo czegoś niezgodnego z tym, co w danej chwili myślę.

Fakt, czasami współpracuję z firmami. I to jest oczywiste, że podczas współpracy lęgną się niepisane oczekiwania, że skoro się polubiliśmy i współpracujemy, to nikt nikomu krzywdy nie zrobi. Poza tym, ja jestem empatyczny, jestem normalnym człowiekiem i po prostu się domyślam, czego inni mogą oczekiwać. Ale to nie jest sprzedawanie się – rzeczy opisuję z zgodzie ze swoimi przemyśleniami i emocjami. A na to wszystko mają wpływ też ludzie, którzy po drugiej stronie ze mną współpracują.

Czy lepiej by było, gdybym podjął współpracę z jakąś firmą i ją totalnie zjechał, by potem móc powiedzieć „Widzicie jakim jestem kozakiem? Widzicie to?! To ja, niezależny bloger!”.

Ale wracając do tematu „sprzedawania się” – staram się być zawsze w zgodzie ze sobą. Nie żyję z bloga i nie wierzę, że to się kiedykolwiek uda. Prowadzę go, żeby mi było miło. Dlatego strasznie mnie wkurzają komentarze, że się sprzedałem. Że to co robię jest nieuczciwe. Ja naprawdę wtedy kipię żółcią!

Moim zdaniem, oczywiście mogę się mylić, w polskiej blogosferze absolutnie nie ma pieniędzy. Jak chcesz zarabiać, to traktuj bloga jak uwiarygodnienie swojej osoby, a nie główne miejsce pracy – i jeździj po firmach, i dawaj prelekcje, i zarabiaj na tym kilka tysięcy za dzień przed rzutnikiem – firmy to kupują, bo i tak mają budżety, które do końca roku muszą wydać.

Albo wejdź w taką współpracę jak ja z BMW i sprzedaj swój poprzedni samochód. Gdybym prywatnie miał droższy samochód, to mógłbym powiedzieć, że ja na tym projekcie z BMW Polska zarobię 50 000 zł. Ale mam samochód wart 11 000 i tyle zarobię, gdy go sprzedam. Bo to, że mi BMW Polska za 15,9 kupiło 14-letnie auto i prawie drugie tyle włożyło w jego „renowację”, to jest to kwota nie do odzyskania, bo ja tego auta nie zamierzam przez najbliższe kilka lat sprzedawać. A potem będzie warte cenę rynkową, czyli grosze…

Jestem zażenowany niektórymi blogerami, ich poszukiwaniem kasy w blogosferze – nie wiem w ogóle, po co to robią? Wchodzą w jakieś dziwne współprace, piszą jakieś sponsorowane teksty pełne linków  i fraz kluczowych, napinają się. Pewnie myślą: „Raz coś zrobię trochę nie w zgodzie ze sobą, ale to rozwiąże worek z ofertami i będę miał na wszystko wyjebane, bo będę z Karaibów blogował”. Proszę cię…

Rozgraniczam dwa typy blogerów. Pierwszy typ to ludzie bez planu, to Ci, którym pisanie sprawia autentyczną przyjemność, piszą bo lubią zarówno pisać, jak i z czytelnikami w interakcję wchodzić. Ja mam na przykład tak, że sekundę przed publikacją wpisu mam mega zajebistą tremę – a bloguję od ponad 5 lat!

Drugi typ to tacy blogerzy, którzy (nic im nie ujmując) założyli bloga w pewnym celu i narzucili sobie jakieś zasady jego prowadzenia.

Częstotliwość wpisów na przykład.

Na przykład. Albo wymyślili sobie, że będą pisać na takiej zasadzie, że jak ktoś coś u siebie opublikuje, to oni to skomentują. To jest łatwe, bo nie trzeba wymyślić czegoś od zera, tylko można się odnieść – celnie i w punkt.

Albo, że będą uczyć ludzi w temacie, w którym są dobrzy, publikując edukacyjne teksty.

I ten drugi typ pisania jest moim zdaniem łatwiejszy od tego, co jak robię. Mnie ogranicza moja kreatywność, wyobraźnia, wydaje mi się, że nie mogę napisać tekstu o niczym, bo formuła mojego bloga na to nie pozwala. Jakbym prowadził blog o marketingu promujący moją osobę, mógłbym napisać na przykład „Top 10 zasad czegoś tam” – i później jarać się główną na Wykopie 😉

Jak sobie podzielisz blogerów na takie 2 grupy – ja ich tak dzielę i nie twierdzę, że to jest podział poprawny – to nie mam pojęcia, jak ta pierwsza grupa, do której siebie zaliczam, może zarabiać. Chyba tylko na akcjach niestandardowych. I to też ostrożnie, bo czytelnicy takich blogów twórczych (nic nie ujmuję pozostałym blogom, po prostu inne określenie mi do głowy nie przychodzi) są cholernie wyrobieni i wyczuleni. Gdy blog o marketingu pierdzielnie tekst sponsorowany, czytelnicy to łykają, bo takie są prawa rynku, takie są koszta prowadzenia bloga. Ja tak łatwo nie mam 😉

Na przykład przy akcji z BMW Polska od niedawna współpracuję również z Oponeo. Zwrócili się do mnie z pytaniem, czy nie chcę opon do beemki – zaraz po tym, jak napisałem na blogu, że mam tak mały budżet, że rozważam zakup opon używanych. I współpraca ruszyła – miałem sobie wybrać zimówki z ich oferty.

Napisałem tekst z prośbą do czytelników, by mi coś polecili – zrobiłem zrzut ekranu ze strony Oponeo i napisałem dwuzdaniową instrukcję, jak powinni opon szukać. I po tym tekście, ja pierdzielę, ludzie strasznie po mnie pojechali, jakby to był tekst sponsorowany na takiej zasadzie, że ja czytelników uczę, jak wejść na stronę i opony przeglądać. Że się sprzedałem, bo linkuję do wyszukiwarki gum. Że za 4 gumowe kółka robię z siebie frajera. Stary, ciężko było.

A przecież gdybym prowadził motoryzacyjnego bloga poradnikowego, to taki artykuł by przeszedł niezauważony, bo czytelnicy byliby przyzwyczajeni do innego klimatu pisania.

No tak… Ja się generalnie najbardziej chciałem dowiedzieć, jak to działa u ciebie. Bo prowadzisz bloga zupełnie inaczej, niż ja, piszesz wpisy, które są zupełnie inaczej to, co ja piszę (teksty typowo poradnikowe). Nie dość, że nie mam pojęcia, jak takiego bloga się pisze, to jeszcze nie wiedziałem, jak się takie akcje organizuje. I najbardziej mi zależało na tym, żeby cię o to podpytać.

Ale tu chyba nie ma zasady. Liczyłeś na to, że powiem, że trzeba sobie zrobić PDFa na sześć stron…

…z ofertą, właśnie…

…tia… i wylistować tam najlepsze teksty, napisać, że ten był na Wykopie, tamten ma 1200 lajków a ten tutaj 38 tys. odsłon? Co to ma niby pokazać – że dobrze piszesz? Tylko co z tego, skoro dla nikogo innego nie napiszesz tekstu, który będzie na głównej na Wykopie, bo to się dzieje przypadkowo. Nie da się udzielić gwarancji.

Piszę tekst i zajmuje mi to 3 dni, bo jeszcze 2 noce muszę się z nim przespać, mam wrażenie, że jest zajebisty, a już po 3 komentarzu dyskusja idzie na inny temat i nikt do niego później nie wraca. Innym razem siadam do komputera po wyjściu z kibla, po godzinie coś wrzucam i nagle się okazuje, że się wszyscy jarają, że tekst jest zajebisty i zaraz powstaje z tego u mnie na blogu jakiś mem, że koszulki z nim trzeba  robić.

Przez to, że mam poczucie obciachu i niechęć do tłumaczenia od zera, czym jest blog i co może dać, nie mam naprawdę co firmom zaoferować. Nie mogę pójść i powiedzieć – „Kupcie mi samochód, a ja będę o nim pisał”. Oni zapytają – „Ale jak będziesz pisał?”. No przecież nie wiem jak, to zależy…

Przy współpracy z BMW Polska nikt ode mnie niczego nie wymaga – bo się polubiliśmy, bo mamy świadomość własnych oczekiwań i jakieś tam zaufanie do siebie. Oczywiście były takie sytuacje, że Karolina bywała podłamana tym, co napisałem. Jak w zeszłym roku, w lutym, zaczęliśmy współpracę to pierwszy samochód, który od nich dostałem do testu, to było BMW 116d – i je po prostu zjechałem. A to był pierwszy tydzień współpracy. Zasada była taka, że jak ja napiszę tekst, to wysyłam Karolinie linka, ona go obrabia i puszcza na Facebooku. Wysłałem i pierwszego dnia cisza. Drugiego też. Zdzwoniliśmy się i ona mówi „Wiesz, no chyba raczej nie…”, a ja mówię „Kurde, Karolina, ale ja ten samochód właśnie tak odbieram…” – i poszło na FB i wcale źle to nie wyszło. Inna sprawa jest  taka, że ja potem strasznie polubiłem jedynkę – pewnie potrzebowaliśmy czasu 😉

Jak żeśmy o tym wszystkim później rozmawiali, to ona mi powiedziała, że była po prostu, może nie załamana, ale bardzo zaskoczona. Polubiliśmy się, ruszała współpraca, wszystko okej – acz ona się bała, że mogę wyciąć jakiś numer. Ale… nie przypuszczała, że przy pierwszym wpisie 😉

Wiesz jak ludzie myślą – skoro pierwszy wpis jest taki negatywny, to co będzie dalej? Statystycznie – skoro pierwszy (z jednego) jest zły, to mamy 100% wpisów negatywnych. To ile złych będzie po trzech wpisach? No trzy, co nie? 😉 Na szczęście jakoś to przetrwaliśmy.

Zdarzyła mi się współpraca za firmą, która przebiegła bardzo fajnie (fajny produkt, fajni ludzie, zero nerwów i pełne zrozumienie) ale po jej zakończeniu mi wprost powiedziano, że nie tego oczekiwano. Nawet nie pytałem czego oczekiwano, bo to by nie miało znaczenia – napisałem wszystko tak jak potrafiłem najlepiej. By pozostać w zgodzie ze sobą, nic więcej zrobić nie mogłem.

Nie myślałeś o tym, żeby żyć z blogowania?

Żyć się z tego nie da, ale można mieć ogromną frajdę, o ile się fajnie partnerów dobiera. Patrz – mam świetny samochód zrobiony prawie na igłę, parkuję pod blokiem sąsiadom krew psując, jeżdżę sobie po torach, o opony się nie martwię a tuż przed wakacjami jadę z grupą czytelników do Niemiec na najtrudniejszy tor wyścigowy świata – Nurburgring. I na wszystko to nie wydam nawet złotówki.

Projekty niestandardowe – moim zdaniem w tą stronę warto iść. Czasami za pieniądze, czasami za barter, a czasami tylko dla frajdy. Tylko trzeba przestać się napinać.

Jak to sobie załatwić? Tego nie wiem. Ja nie potrafię – mi się to jakoś tak przydarzyło. Wychodzę z założenia, że to firma się musi do mnie zgłosić, bo ja nie ruszę ręką ani nogą, bo głupio bym się czuł… No nijak nie potrafię wejść do biurowca i powiedzieć recepcjonistce, że bloger chciałby się widzieć z Dyrektorem Marketingu. Kurde, padłbym. Sekcja by potem wykazała, że utonąłem – bo mi płuca obciach zalał.

Obklejenie bloga reklamami? Bez sensu. W 5 lat blogowania zarobiłem na AdSense 80€.

Tak, to nie na każdym blogu się sprawdza.

No właśnie. Są blogi, gdzie ludzie przychodzą się czegoś dowiedzieć i reklama może ich zainteresować, skłonić do kliknięcia.  Do mnie przychodzą tylko i wyłącznie poczytać, miło spędzić czas – gdyby ktoś podczas czytania kliknął w reklamę, to by mnie normalnie obraził – ja się staram, piszę, wątek ciągnę z akapitu na akapit, a ten zamiast się w tym zanurzyć to się po blogu rozgląda i w reklamy klika. Toż to zniewaga, kurde 😉

Autor:Krzysztof Lis | Tagi:



Wpisy powiązane tematycznie:

8 komentarzy do artykułu “Jak zorganizować fajną akcję promocyjną na blogu, czyli wywiad z Blogomotive”

  1. Prawda jest taka, że jeśli ma się grono odbiorców to partnerzy się zgłaszają sami, co widać po tych wypowiedziach – dla nich to jest tylko kolejny tynek zbytu. Niemniej jednak najfajniejsze chyba jest to, że piszesz dla siebie i nagle się budzisz z naprawdę popularnym blogiem, na który ludzie chętnie wchodzą, piszą komentarze itd. Super sprawa 🙂

  2. […] Jak zorganizować fajną akcję promocyjną na blogu, czyli wywiad z Blogomotive zarabianie-na-blogu… […]

  3. Brawo! Wywiad idealny. Wiedza na wysokim poziomie. Zasadniczo mógłbym podpiąć ten wpis pod szukanie bądź znalezienie własnej niszy. Niesie to za sobą takie sprawy jak bycie sobą i pisanie o tym co się lubi. Z czasem wypracowuje się swój styl – chwytliwy bądź kontrowersyjny. Czas mija, buduje się relacje z czytelnikami. Wyznacza się nowe cele. Chyba tak to się kreci…. ??? No to mi jeszcze dalekoooooo by wejść na te drogę.

  4. Nie będę się tu wymądrzać. Świetny artykuł po prostu.
    Wspaniały materiał.
    Dziękuję Krzysztofie, i dziękuję Blogomotive.

  5. Bardzo fajny tekst i ciekawe spojrzenie na blogowanie. Ciekawe ilu czytelników teraz zacznie tworzyć blogi motoryzacyjne w oczekiwaniu na ofertę z bmw czy ferrari 🙂

  6. ciekawe podejście, jakże odmienne od prezentowanego na tymże blogu… aż się prosi o tekst polemiczny pana Krzysztofa

  7. Fajny temat zainteresował mnie! Tym bardziej, że również zajmuję się prowadzeniem bloga motoryzacyjnego opartego na testach samochodów.
    Chodź pierwszy test przeprowadziłem w grudniu 2011 to do dziś zebrało się ich już kilkanaście.
    Z każdą marką mam jakiś kontakt, są marki z którymi współpracę jestem w stanie nawiązać w bardzo łatwy sposób, po jednej rozmowie otrzymując auto do testów za grupo ponad 130 tys. A są i marki idzie jak krew z nosa i to kuriozalnie przy rozmowie o autach za 1/3 wspomnianej wcześniej kwoty.

    Rzeczywiście widać zmianę central w stosunku do internetu, acz często swoje testy powiązuje z jakimś materiałem w radiu, albo lokalnej TV.
    Jednak tak jak było już wcześniej wspomniane, wydaje się, że łatwo napisać test, otóż nie jest to takie proste, trzeba mieć bogatą wiedzę motoryzacyjną a przede wszystkim fantazję, by publikowane testy były jednak inne niż wszystkie.

  8. […] czegoś zupełnie innego, czegoś na temat zarabiania na blogu. Przeczytałam tę rozmowę i trochę zepsuł mi się […]

Pozostaw komentarz

Pamiętaj tylko proszę o polityce komentarzy! Komentarze służą do wyrażania opinii na temat opublikowanego tekstu, albo zadawania pytań jego dotyczących. Nie służą do reklamowania własnych stron ani zadawania pytań nie związanych z tematem wpisu. Jeśli masz pytanie, zadaj je na forum o zarabianiu na blogach albo napisz do mnie e-maila.

XHTML - możesz użyć tagów:<a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

Jak zarabiam?

Na moich blogach i witrynach zarabiam między innymi sposobami podanymi poniżej.