08
03
15
Co robić z darami losu?
Naturalnym etapem rozwoju bloga jest ta chwila, w której pierwsza firma przesyła blogerowi tak zwane „dary losu”. Czyli prezent w postaci jakichś produktów, do skonsumowania na własne potrzeby.
I mam nadzieję, że w takim momencie ten bloger zada sobie pytanie, które umieściłem w tytule wpisu. Że się zastanowi, co powinien z tymi darami losu zrobić.
Na to pytanie jest tylko jedna właściwa odpowiedź:
nie powinien robić NIC.
Dlaczego możesz chcieć pochwalić się darami losu?
Jeśli prowadzisz blog od niedawna i wreszcie nastąpił ten moment, w którym dostałeś (dostałaś) „dary losu”, możesz mieć wielką ochotę, by pochwalić się tym faktem i podzielić się swoją radością z całym światem.
Bo to przecież doskonale pokazuje, że wreszcie zostałeś doceniony przez firmę. Przez znaną firmę na rynku, która jest znana i ma ugruntowaną pozycję rynkową, a także jest dobrze rozpoznawalna i popularna wśród kupujących.
Więc jak wrzucisz na swój blog zdjęcie tych „darów losu”, to dajesz jednocześnie sygnał: „zobaczcie, ta znana na rynku firma uznała, że warto mi coś wysłać, że jestem też wartościowym blogerem”. Przecież czytelnicy tego jeszcze może nie wiedzą. No to pokazując im tę fotkę dasz im do zrozumienia, że ważne, znane na rynku firmy się z Tobą liczą.
Możesz ostatecznie też wrzucić taką fotkę na któryś z pozostałych kanałów Twojej około-blogowej aktywności: na YouTube (może zrób unboxing, ale by było!), na fanpage na FB, czy choćby na Instagram. Tam efekt będzie taki sam, ale na pewno nieco mniejszy.
A gdyby tak napisać artykuł na blogu?! Wrzucić tam fotkę i napisać coś w stylu „dziękuję firmo X za to, że doceniliście moje wysiłki i przysłaliście mi kosz prezentów, jesteście zajebiści, uwielbiam was, a wasze produkty są jeszcze bardziej zajebiste!”? Przecież to będzie miało jeszcze lepszy efekt!!!
Nie. Nie rób tego.
Na wszelki wypadek, gdybyś miał jakieś wątpliwości, napiszę raz jeszcze.
Nie.
Rób.
Te.
Go.
Ale dlaczego?
Czy wspominałem już Wam kiedyś, że wszelkiego rodzaju akcje reklamowe na blogach powinny być organizowane tak, by zadość stało się zasadzie 3 win? Win-win-win — czyli na współpracy reklamowej korzystać ma każda ze stron: Ty jako bloger, reklamodawca oraz Twoi czytelnicy.
Na publikacji fotek „darów losu” oczywiście korzysta reklamodawca. On dostaje ekspozycję swojego komunikatu reklamowego tam, gdzie są jego potencjalni klienci. Czyli na przykład na blogu kulinarnym. Albo kosmetycznym.
Ty korzystasz troszkę, bo można przyjąć rzeczywiście, że pojawi się pewien efekt poprawy Twojego wizerunku na zasadzie „kurczę, rzeczywiście musi się na tym znać, skoro wysłali mu kosz produktów wartych 100 zł!”.
Ale Twoi czytelnicy nie skorzystają na tym w żadnym stopniu.
O tym, by także i czytelnicy korzystali na obecności przekazu reklamowego pisałem zresztą zupełnie niedawno.
„A ile można stracić?”
Jestem zdania, że wrzucając fotki darów losu na blog możesz jedynie stracić.
Jeśli celem Twojego blogowania jest:
- budowa wizerunku Ciebie jako eksperta w branży, który zna się na rzeczy i posiada wiedzę i umiejętności warte grube pieniądze,
- budowa Twojego bloga jako miejsca, w którym są wyłącznie najlepsze, najbardziej przydatne i unikalne treści,
- zarobienie pieniędzy w dowolny sposób, niezależnie od tego, jaki,
to wstawienie fotki darów losu będzie błędem.
Przecież jeśli chcesz zarobić pieniądze za współpracę z reklamodawcą, a z drugiej strony zgadzasz się na współpracę zupełnie bezpłatną, to obniżasz wartość swojego bloga.
Skoro jeden z producentów sprzętu przesłał Ci paczkę gadżetów (smycze, naklejki, kubek termiczny, czapeczkę z logo), a Ty wrzucisz fotkę tego wszystkiego na blog, kolejny reklamodawca będzie wiedział, że można Cię kupić za taką paczkę gadżetów. Że nie musi Ci płacić grubych pieniędzy za publikację swojego komunikatu reklamowego. Że wystarczy paczka gadżetów, jakie rozdaje kilogramami na targach, a i tak dostanie to, co chciał.
Ja nie po to biorę niekiedy ciężkie pieniądze za publikację materiału reklamowego na swoim blogu, bym był skłonny publikować go zupełnie bezpłatnie.
Może inne firmy się o tym nie dowiedzą, ale jeśli są obsługiwane przez te samą agencję reklamową? Zresztą w branży takie informacje rozchodzą się dość szybko…
Jak wykorzystać dary losu i na tym nie stracić?
Jestem w stanie wyobrazić sobie tylko jeden scenariusz, w którym byłbym skłonny wykorzystać produkty otrzymane bezpłatnie od sponsora i pokazać je na blogu.
Taki, w którym w oparciu o te produkty powstaje unikalny materiał, użyteczny dla moich Czytelników.
Przykładowo, gdybym otrzymał jakiś elektroniczny gadżet, który można użyć np. w nagrywaniu filmów na blogi, mógłbym go użyć w swoich nagraniach, a potem opisać tu na blogu, czy był użyteczny. Jeśli ten temat będzie interesować także i Was, to i Wy na tym skorzystacie.
Oczywiście najlepiej byłoby napisać „otrzymałem ten produkt od firmy do testów”, ale żebyś mógł tak napisać, to musi to być prawda. Najlepiej, bo to pokazuje, że firma rzeczywiście uważa nas za fachowca — i dlatego chce, byśmy poradzili jej, co w danym produkcie można usprawnić.
Inna sprawa, że to przecież też nie są tanie rzeczy. To, czyli usługi konsultingowe w zakresie poprawek jakiegoś produktu, czy usługi.
No ale na blogu mamy prezentować treści użyteczne dla czytelników. A jeśli Twoi czytelnicy mogą się (potencjalnie) zastanawiać, czy wybrać produkt X, który akurat zupełnym przypadkiem dostałeś od reklamodawcy, możesz rozważyć zrobienie jego testu i opisanie go na blogu.
Chyba, że za tego typu akcję reklamową wziąłbyś 1 000 zł, a sam produkt wart jest 15. 😉
12 komentarzy do artykułu “Co robić z darami losu?”
Pozostaw komentarz
Pamiętaj tylko proszę o polityce komentarzy! Komentarze służą do wyrażania opinii na temat opublikowanego tekstu, albo zadawania pytań jego dotyczących. Nie służą do reklamowania własnych stron ani zadawania pytań nie związanych z tematem wpisu. Jeśli masz pytanie, zadaj je na forum o zarabianiu na blogach albo napisz do mnie e-maila.
Ja jeszcze nie dostałem zdarmo żadnych gadżetów (chlip, chlip), no cóż
Pomijasz jedną ważną kwestię – wiarygodność i transparentność. Chowając te wszystkie dary losu pod stół, ukrywasz fakt, że jakaś firma stara się zdobyć Twoją przychylność (i de facto robi to, skoro przyjmujesz podarek i go nie odsyłasz). Pokazując je – pokazujesz również, że nie masz nic do ukrycia. To nie jest chwalenie się ani obnoszenie – bo jak można chwalić się workiem słodyczy na gwiazdkę?
Nie mówię tutaj o wpisach na blogu, unboxingach, recenzjach i innych akcjach, bo to za dużo, ale w mediach społecznościowych wręcz wypada informować o tym, że firmy X, Y i Z wysyłają Ci prezenty. Uczciwość tego wymaga.
@Tomasz: wiarygodność dla blogera jest niesamowicie istotna, stąd rozumiem Twoje zastrzeżenia. Nie zgadzam się jednak z Twoim punktem widzenia.
No i nie podoba mi się Twój argument dotyczący uczciwości.
Moja opinia na temat jakiejś marki jest zupełnie nieistotna z punktu widzenia czytelnika, do momentu, w którym zaczynam o tej marce pisać. I tu rzeczywiście, w razie potrzeby, należałoby umieścić informację o ewentualnej współpracy z marką. Jak we wspomnianej recenzji otrzymanego produktu — w formie informacji, że otrzymaliśmy go od producenta do przetestowania.
Osobiście gdybym pisał recenzję jakiegoś, dajmy na to, napoju, oceniłbym go dokładnie tak samo w przypadku, gdybym kupił go w sklepie, jak i gdybym dostał go do przetestowania (także wtedy, gdybym za usługę przetestowania i opisania testu na blogu dodatkowo wziął pieniądze). To jest oczywista oczywistość i o tym chyba wspominać nie muszę. Przecież w swojej recenzji muszę skupić się na rzeczywistej wartości produktu lub usługi, mimo faktu, że blog z natury jest subiektywny. Jeśli jednak ocenię pozytywnie produkt, który jest obiektywnie rzecz ujmując beznadziejny, pożegnam się ze swoją wiarygodnością.
Jeśli mamy trzymać się tropu „nie mieć nic do ukrycia”, powinienem także na blogu opisywać także co jadam na śniadanie, czy pijam kawę, czy herbatę, oraz gdzie tankuję samochód. Bo ktoś może powiedzieć, że moja przychylność dla marek wyrażana w codziennych, lojalnych zakupach, ma bezpośrednie przełożenie na to, jak wyrażam się o markach na blogu. A to jest już podejście absurdalne.
A wracając do uczciwości, to nieuczciwym jest co najwyżej to, że się wysyła blogerowi paczkę, niby bez żadnego haczyka, a potem się oczekuje jakichś działań z jego strony. Chyba, że mówimy o przypadku, w którym przed wysyłką paczki uzgodnisz z blogerem, co konkretnie w zamian za jej otrzymanie zrobi. Ale przecież nie o tym mowa, prawda?
Publikacja czegokolwiek w serwisach społecznościowych powiązanych z blogiem ma także swoją wartość. I jeśli chcesz otrzymać taką usługę, to musisz za nią zapłacić. Albo liczyć na to, że bloger zrobi to sam z siebie, jeśli będzie miał ochotę. Ale nie mów proszę, że nieuczciwym jest, gdy się bloger za „dar losu” nie zrewanżuje. Bo to są już brzydkie manipulacyjne sztuczki.
Osobiście jak widzę takie posty, zaczynające się od „otrzymałem/am od….” to mam ochotę użyć tego krzyżyka w prawym, górnym rogu. Nie chce mi się po prostu wierzyć, z całym szacunkiem dla blogera, że taka opinia o produkcie jest rzetelna. Nie łudźmy się, negatywna opinia to zamknięcie pewnej furtki, a tego nie chciałby żaden z piszących/
@Tomek: wydaje mi się, że przesadzasz, ale może to wynika po prostu z mojego podejścia.
Ja bowiem wychodzę z założenia, że napisanie mijającej się z prawdą recenzji jakiegoś produktu (niezależnie od tego, czy będzie oznaczona jako sponsorowana, czy napiszę, że produkt dostałem do testów, czy nie) jest jedną z najgorszych rzeczy, które bloger może zrobić.
Jeśli produkt jest gówniany, nie napiszę, że jest dobry. Zarówno w przypadku, gdy produkt sam kupiłem, jak i gdy dostałem go do recenzji bezpłatnie. Także wtedy, gdy ktoś mi za przygotowanie i publikację tej recenzji dodatkowo zapłaci.
Negatywna opinia o kiepskim produkcie nie zamyka żadnej furtki. Przecież reklamodawcy wiedzą, ile warte są produkty ich konkurentów.
zgadzam się z autorem w 100%, tak naprawdę kupowanie takich wpisów za parę „gadzetów” to czysty nonsens prowadzenia bloga, chyba że jako hobby a nie po to żeby na nim zarabiać.
@Marcin: śmieszne jest to, że masa blogów o kosmetykach powstaje tylko po to, by przyjmować próbki do recenzowania. 🙂
Dary, dary losu…aż się zachciało nucić Ryśka…
Kiedy prowadziłem bloga z recenzjami książek, często dostawałem od wydawnictw książki do recenzji. Nigdy żadne, absolutnie żadne, wydawnictwo nie naciskało na formę recenzji. Jeśli książki mi się podobała – pisałem to, jeśli nie – również to pisałem. Nigdy też nie wrzucałem żadnych zdjęć, związanych z recenzją, na facebooka czy instagrama. Nigdy też żadne wydawnictwo tego ode mnie nie oczekiwało.
Nie mam nic przeciwko temu, że ktoś coś komuś daje. Ale jeśli widzę/czuję, że obdarowana osoba naciąga na swoim blogu opinię o danym produkcie, to po prostu już nie odwiedzam tego bloga. Szanujmy się, i tyle.
Dobry tekst. Moim zdaniem wystarczy do opublikowania Instagram, a jeśli już to robię konkursy z gadżetami, które dostaję
Odnośnie darów losu to myślę że jest wielu blogerów, którzy tylko o nie się proszą, i tylko dla darów prowadzą bloga, producenci się do tego przyzwyczaili. Odnośnie darów losu uważam że jedyny przypadek, w którym możemy wrzucić fotkę na bloga czy nawet cały artykuł jest wtedy kiedy bloger kocha daną markę, i nie musi od niej pobierać opłaty.
Swego czasu prowadziłem stronę o tematyce motoryzacyjnej i czasami zdarzało mi się dostać parę „giftów” z prośba o napisanie recenzji. Większość takich akcji była jednak ustalana wcześniej mailowo a nie w sposób że jakaś firma wysyła coś w ciemno – to się bardzo rzadko zdarza.